Moskiewska lekcja

Wizyta wysokiego przedstawiciela Unii Europejskiej Josepa Borrella w Moskwie wzbudziła wiele emocji. Także wiele wątpliwości co do siły sprawczej UE w dziedzinie relacji zewnętrznych, szczególnie z trudnymi partnerami, takimi jak Federacja Rosyjska. Dla eurosceptyków był to jeszcze jeden dowód, że Unia nie działa.

Tak, trzeba się zgodzić, że zobaczyliśmy pewną słabość UE. Tylko należy zapytać, co jest źródłem tej słabości. Można obwiniać Josepa Borrella o brak rozwagi dyplomatycznej lub wręcz psychoanalizować jej powody. Ale to nie wystarczy.

Praprzyczyną tej „moskiewskiej porażki” jest to, że państwa członkowskie nie widzą swojego interesu we wspólnej polityce europejskiej wobec zaostrzającej się rywalizacji globalnej. Wyrazem tego jest kurczowe trzymanie się zasady jednomyślności. Każdy chce prowadzić politykę zagraniczną na własną rękę, iść swoją drogą, od lat próbując udowodnić, że bilateralizm ma większą siłę przebicia w stosunkach z państwami autorytarnymi niż wspólny wysiłek, który wymagałby kompromisu. Niestety żadne państwo członkowskie Unii nie jest wolne od tej pokusy.

I dlatego nikt nie chce nominacji na stanowisko wysokiego przedstawiciela ds. polityki zagranicznej silnej osobowości, dobrze umocowanej strukturalnie, która miałaby dużą dozę autonomii w działaniu i nie byłaby  tylko dodatkowym pionkiem na szachownicy zdominowanej przez uwarunkowania bilateralne.

Dopóki więc nie zmieni się nastawienie państw członkowskich i nie nastąpi odejście od zasady jednomyślności, trudno będzie liczyć na bardziej asertywne zachowanie UE wobec możnych tego świata.

I to powinno być główną lekcją, jaką wyciągniemy z tej niefortunnej moskiewskiej wizyty.