„Europa ojczyzn” czy „federalizacja”? To fałszywy dylemat
W dyskursie prawicowym o Unii Europejskiej istnieje silne przeciwstawienie pojęcia tzw. Europy ojczyzn wobec fantomu „federalizacji” Europy. Obydwa biorę w cudzysłów, bo funkcjonują w polskiej rzeczywistości jako pewne totemy, znaki tego, czy ktoś jest „prawdziwym” Polakiem, czy też Polakiem „gorszego sortu”. Pojęcie federalizacji służy tu jedynie napiętnowaniu politycznego przeciwnika. Jest narzędziem wykluczania z polskości politycznych adwersarzy czy konkurentów.
I podobnie z Europą ojczyzn. Ci, którzy uznają się za jej zwolenników, już na starcie manipulują tym pojęciem. Od razu ustawiają sobie przeciwnika pod ścianą, celując doń z argumentu patriotycznego.
A ja np. jako przekonana Europejka uznaję, że bycie Europejką doskonale współgra, tak jak dla wielu Polek i Polaków, z miłością do Polski.
Bo Europa nikogo nie wydziedzicza z jego polskości, francuskości czy niemieckości ani też z tożsamości regionalnych. Wręcz zachęca, przez różne polityki i wsparcie finansowe, do pielęgnowania „ojczystej tożsamości” na wielu szczeblach.
A w federalizmie chodzi o uwspólnotowienie pewnych kompetencji tak, abyśmy na tym małym skrawku świata zachowali swoją tożsamość europejską.
Myślę, że powinno dać nam wszystkim wiele do myślenia to, co Rosja robi w Ukrainie. Trzeba jasno powiedzieć, że ci, którzy odwracają się od Unii Europejskiej, są skazani na stanie się częścią putinowskiej rzeczywistości.
I bardzo potrzebujemy wspólnej świadomości europejskiej, aby bronić naszej europejskości, a nie działać w duchu antagonizmów narodowych, bo one tylko sprzyjają interesom Rosji Putina.
Właśnie kończąca się Konferencja o Przyszłości Europy już niestety została wpisana w ten typowy polski dyskurs antagonistyczny. Leitmotivem było włączenie obywateli do procesu decyzyjnego, aby władze nie mogły być panami obywateli. I tę chęć zwiększenia roli obywateli prawica nazywa oddaleniem Europejczyków od centrum decyzji poprzez przekazanie większej władzy na poziom europejski.
To jest kompletne niezrozumienie idei i rekomendacji Konferencji. Polska prawica ma to do siebie, że władzę rozumie w sposób bardzo prosty: jako zawłaszczenie wszystkich dziedzin życia i zduszenie oddolnej inicjatywy obywatelskiej.
Grupa Europejskich Konserwatystów i Reformatorów w Parlamencie Europejskim (do której należy PiS) wycofała się z Konferencji przed samym jej zakończeniem, krytykując m.in. to, w jaki sposób wybierano skład paneli obywatelskich.
Myślę, że taki był plan od samego początku. Aby pozorować konstruktywny udział, w istocie usilnie trollując Konferencję, choćby w Grupach Roboczych, i podważając rolę obywateli, a potem czmychnąć w ostatniej chwili, udając, że robi się to z powodów pryncypialnych. Chodzi głównie o wykorzystanie tego momentu końcówki Konferencji do tworzenia odpowiednio spreparowanej narracji piarowej.
EKR obraził się na obywateli i na wyniki Konferencji, które pokazują, że obywatele chcą czegoś innego niż najgłośniejsi eurosceptycy. Oni teraz próbują to zagłuszyć, żeby opinia publiczna nie zauważyła, że reprezentują w sumie bardzo nieliczne grupy najbardziej zagorzałych przeciwników Unii.
A prawdziwi i niezwykle zaangażowani obywatele, którzy zostali dobrani losowo, po prostu chcą, aby Unia działała lepiej, sprawniej i bez bagażu etnonacjonalistycznych uprzedzeń.
W swoim oświadczeniu EKR zaiste odwołuje się do zabawnego argumentowania domniemanej niereprezentatywności Konferencji: „Badania pokazują, że obywatele opowiadający się za bardziej scentralizowaną Unią znacznie częściej przyjmowali zaproszenie do udziału w panelach obywatelskich Konferencji niż ci bardziej sceptyczni”.
Można by zapytać: jeżeli tak jest, to dlaczego? Dlaczego nie udało im się tych obywateli przekonać do udziału w debacie? Odpowiedź jest prosta: bo partie nacjonalistyczne i prawicowe od początku były nieprzychylne Konferencji i nie zachęcały swoich wyborców do uczestnictwa w niej. Więc o to, co było ich politycznym zaniechaniem wobec własnej bazy, teraz winią obywateli o nastawieniu proeuropejskim, bo częściej przyjmowali zaproszenie.
Oczywiście nie wiemy, czy i jak szybko wszystkie rekomendacje obywateli na rzecz większej otwartości Unii i zmniejszenia dystansu pomiędzy obywatelami a Brukselą zostaną wdrożone. Mam wrażenie, iż w Radzie jest zakotwiczone to myślenie w części państw o nieoddawaniu nawet centymetra decyzji obywatelom. To właśnie niektóre państwa narodowe, te wydumane, a nie prawdziwe ojczyzny, są główną przeszkodą w poszerzaniu kontroli obywatelskiej w Europie. Zasada jednomyślności jest mechanizmem, którego czas już minął. Obywatele rekomendują jej odrzucenie, a państwa narodowe tego najbardziej się boją. I zmieniają to w narrację o żelaznym wilku federalizmu.
I to jest zupełnie inny obraz niż ten tworzony przez tzw. zwolenników Europy ojczyzn. Mam nadzieję, że obywatele, również w naszej ojczyźnie, tego towaru nie kupią od pokątnych handlarzy.