Polityka tożsamościowa to niebezpieczna gra

Hegel uznawał, że „rozum panuje nad światem i że przeto bieg dziejów (jest) rozumny”. Czy zatem jest możliwe, że David Cameron, ogłaszając referendum w spawie wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, stał się mimowolnie narzędziem heglowskiej „chytrości rozumu”, gdy czyny podjęte z przyczyn osobistego interesu „popychają” ducha świata ku koniecznej przyszłości? Jest to pytanie, nad jakim zapewne będą się zastanawiać filozofowie przez dziesiątki lat. Szczególnie gdy już będziemy znać pełne skutki brexitu – zarówno dla Wielkiej Brytanii, jak i dla Europy.

Przyjmując jednak dzisiejszą perspektywę, to, co widzimy, pokazuje nie „chytrość rozumu”, ale raczej fatalne skutki chytrości politycznego cynizmu.

Obserwując dzisiejszy świat, można zauważyć, że to „heglowskie ukąszenie” dotyka wielu przywódców na wszystkich kontynentach. Wielu z nich się wydaje, że ich dzisiejszym decyzjom, często ocenianym negatywnie w momencie ich podejmowania, historia przyzna w istocie rację.

Tak było w przypadku Camerona, który nie licząc się z konsekwencjami, w czysto partyjnym interesie sięgnął do najbardziej drogocennego w demokracji, ale jednocześnie najbardziej obosiecznego instrumentu, jakim jest referendum. Ale tak jest też w przypadku prezydenta Trumpa, który zerwał obowiązujący od 1945 r. konsensus w amerykańskiej polityce zagranicznej. I tak jest w przypadku prezydenta Putina, który bez cienia zażenowania i z tupetem atakuje liberalizm, wykorzystując światowy trend antyliberalny w celu umocnienia swojego autorytarnego reżimu – mechanizm, który został świetnie opisany przez Timothy’ego Snydera w książce „Droga do niewolności”. I tak jest też, niestety, w przypadku Polski, która dokonała kilka lat temu ostrego zwrotu antyeuropejskiego.

Wiele z tych zachowań politycznych wypływa z osobistej pychy przywódców, z ich głębokiego, choć najczęściej niczym nieuzasadnionego przekonania, że są depozytariuszami tożsamości narodów, wyborców, którzy im zaufali. Depozytariuszami czy wręcz demiurgami. Bo nieobca im jest też idea, że tę tożsamość muszą tworzyć niejako od nowa, bo ta już historycznie ukształtowana jest „zanieczyszczona” przez „złe” procesy historyczne, które miały miejsce, zanim nastała ich władza. Nie przypadkiem przecież to, co się dzieje w Polsce, jest przedstawiane jako „dobra zmiana”. Bo poprzednie zmiany były „złe”. I dotyczy to także okresu, gdy powróciła demokracja. I tylko nowa władza może zmienić bieg historii i nadać jej nowy tożsamościowy wyraz, który będzie odzwierciedlał „prawdę o sobie” danego narodu.

Warto tu przypomnieć, co pisał Max Weber: „Polityka uprawiana według etyki przekonań, tzn. akcentująca czystość intencji, łatwo może się przerodzić w fundamentalizm, który prowadzi do wielu nieszczęść”.

Bo w tej antytezie weberowskiego podejścia zanika prosta cecha prawdziwie demokratycznych fundamentów rządzenia wolnymi społeczeństwami: że zwycięzca nie bierze wszystkiego. Jego zadaniem jest wzięcie na siebie odpowiedzialności za rozwój kraju, za ukształtowanie takich mechanizmów, które nikogo nie pozostawią na marginesie. I w tym znaczeniu bierze odpowiedzialność za wszystkich obywateli. Ale w żadnym razie nie oznacza to, że ma być „duszpasterzem”, zarządzającym sposobem przeżywania tożsamości przez naród.

Jeżeli tak jest, to jest to znaczące pomylenie roli. Narzucanie swojej wersji tożsamości przez państwo, przywódcę czy rządzącą partię siłą rzeczy polaryzuje społeczeństwo. Tożsamość, ponieważ tak bardzo jest związana z rdzeniem każdej jednostki, jest jak samurajski miecz – tnie szybko i ostro, a to, co przetnie, nie da się na powrót skleić. I dlatego dyskurs tożsamościowy powinien być używany oszczędnie i z wielką rozwagą.

Tymczasem często jest tak, że polityka tożsamościowa jest rzucana wyborcom jak szybki ochłap dla legitymizowania czyjejś władzy. W dzisiejszych czasach jest to niezwykle niebezpieczne narzędzie. Odwoływanie się szczególnie do nostalgicznej tożsamości jest, w czasach populistycznej rewolty, wrzuceniem potężnego granatu w sam środek wielkiej bitwy. Dzieli kraje na zwalczające się obozy, odbiera społeczeństwom zaufanie do elit rządzących, prowadzi najczęściej też do zignorowania głosu mniejszości.

Zmienia się też istota samej polityki: staje się ona domeną przekłamań oraz fałszywych informacji. Nostalgia za przeszłością, za utraconą jakoby tożsamością, za niczym nieograniczoną suwerennością – jest niezwykle sprzyjającym podłożem do tworzenia się przeróżnych fantastycznych, a w istocie kompensacyjnych pomysłów kosztem prowadzenia realistycznej, zorientowanej na potrzeby obywateli polityki. Odpowiedzialność ustępuje przed tożsamościowymi fantazmatami, takimi jak „globalna Brytania”, „wielkie Węgry” czy „Polska sercem Europy”. Slogany te nie tworzą nic nowego, nie dają państwom ani ich obywatelom żadnej wartości dodanej w prawdziwej globalnej konkurencji. W konkretnej rzeczywistości prowadzą tylko do zniszczenia działającego systemu politycznego w imię złudnej idei jakiejś wspaniałej przyszłości. A nawet realnie, tak jak w przypadku Wielkiej Brytanii, mogą zagrażać integralności państwa. Jedynym ich efektem jest to, że dają mocne przekonanie tym, którzy je stworzyli, że są oni w stanie kierować historią.

Powinniśmy się wszyscy zastanowić, jako obywatele i jako jednostki, czy możemy bezkarnie pozwalać nieodpowiedzialnym przywódcom na to, aby naszym kosztem, oraz kosztem następnych pokoleń, realizowali swoje polityczne fantazje.

Musimy też, jako demokratki i demokraci, „zebrać myśli”, jak ten niszczycielski mechanizm dobrze już rozkręconej „tożsamościowej maszyny politycznej” zatrzymać.

Bo na końcu tej drogi jest tylko zniszczenie polityki jako środka służącego Habermasowskiej „rozumnej komunikacji”, a pozostaje polityka jako domena irracjonalnej przypadkowości.