Kultura dominująca, czyli fałszywa polityka
Dziesięć lat temu Unia Europejska znalazła się w obliczu rzeczywistego kryzysu, który zagroził jej gospodarczej spoistości. Potrafiliśmy się wtedy zmobilizować, dość szybko zbudować mechanizmy odpornościowe, zrestrukturyzować strefę euro i wypracować narzędzia dla lepszej współpracy.
Teraz zagraża nam inny kryzys, wyrosły na gruncie szerzącego się populizmu. W Europie jest on obecny prawie wszędzie, w mniejszej lub większej mierze. Niemniej najgroźniejsze formy przybiera w naszej części Europy w postaci tzw. polityki tożsamości.
Jest to polityka z gruntu nierealna, oderwana od rzeczywistości tych procesów, które mają miejsce w Europie. Unia musi stawić czoła wyzwaniom kluczowym dla naszej pozycji w świecie globalnym, dla jakości naszego życia, być w awangardzie najnowszych trendów technologicznych i jak najefektywniej wykorzystać je dla rozwoju demokracji. Tymczasem w niektórych państwach członkowskich, niestety w „naszej” środkowo-wschodniej części Unii, politycy coraz częściej odwołują się do sztucznie konstruowanych tożsamości. Nawiązują do często odległej historii, propagując ideę „kultury dominującej”, która ma być wyrazem oporu wobec „narzucanej przez Europę” wielokulturowości i multietniczności.
Wybitny polski historyk XIX-wieczny Józef Szujski pisał: „Fałszywa historia jest mistrzynią fałszywej polityki”. Polityka oparta na fałszywie zrekonstruowanej wizji przeszłości – czy to w postaci „wielkich Węgier”, czy „bezgrzesznej Polski” – będzie zawsze polityką fantomową, opartą na wyciąganych z upiornych rekwizytorni fantazmatach. Jest to polityka pozbawiona etyczności, a co za tym idzie, odwołująca się, w ostateczności, do kultu siły.
Nieprzypadkowo w Polsce i na Węgrzech demokracja liberalna jest odrzucana jako „słaba”. Tożsamościowi politycy wyczuwają, że demokracja liberalna ma swoje głębokie korzenie w tym, co Vaclav Havel nazwał „siłą bezsilnych”, opartą na wierze w jednostkę, na tym, że każdy – jak pisał czeski prezydent – „choćby nic absolutnie nie znaczył i był całkiem bezsilny – może zmienić świat”. Według tożsamościowych polityków to czysty i złudny idealizm, bo tylko moc zawarta w masie daje przewagę w geopolityce światowej i w międzyludzkiej psychomachii.
Polityka tożsamościowa jest w swej istocie polityką negującą istnienie racjonalnych wyborów politycznych. Ona nie szuka rozwiązań, szuka wrogów i kozłów ofiarnych. Raz będzie nim ubogi imigrant czy uchodźca, a innym razem miliarder, jak George Soros – obaj widziani jako wcielenie kosmopolityzmu, niesprowadzający celu swojego życia do identyfikacji narodowej.
Przywódcy odrzucający demokrację liberalną widzą przyszłość Unii Europejskiej w czarnych barwach, a jedynego ratunku dla „upadłej” Europy upatrują w rozszerzaniu się tzw. demokracji suwerennej (nieprzypadkowo jest to skopiowana wersja tego, co proponował dla Rosji Władisław Surkow).
To jest ogromne wyzwanie dla społeczeństw, ale także dla całej Unii jako systemu politycznego. Pokonać kryzys zagrażający wartościom europejskim na najbardziej fundamentalnym poziomie możemy – ale tylko otwarcie przeciwstawiając się napierającym fałszywym konstruktom intelektualnym proponowanym przez tych, którzy próbują przechwycić europejski dyskurs i przekształcić go w narzędzie nacjonalistycznej propagandy.
Musimy być całkowicie pewni swoich racji i nie ulegać uwodzącym syrenim głosom, które chcą nam wmówić, że istnieje jakaś „dominująca kultura” (w domyśle „biała” i wykluczająca imigrantów oraz Europejczyków innego koloru skóry) i że przyszłością Europy jest demokracja inna niż liberalna.
Komentarze
Logiczny tekst trafnie opisujący sytuację – diagnozujący problemy z „demokracją”.
Ale też coraz częściej odnoszę wrażenie, że ten i podobne felietony trafiają w próżnię.
Intuicja mi podpowiada, że trwamy w Polsce, która nie potrzebuje żadnych „mądrości”, „ona” wie lepiej, ona wszystko wie i czasem nawet komentuje tę rzeczywistość po swojemu – a „komentarz” ów ma rozpoznawalną metkę jednej z propagandowych pralni mózgu pracujących pełną parą.
Przy kryzysie edukacyjnym, swoistym „upolitycznieniu” życia szkolnego, często bezwartościowych dyplomach szkól wyższych… wchodzące w życie kolejne generacje są takie jakie są czyli w masie marne…
I czy nie jest tak, że problem jest głębszy, a „choroba” poważniejsza albowiem dzisiejsza pokoleniowa zmiana, a szerzej życie społeczne jest mocno uwarunkowane m.in. niespotykanym w dziejach rozwojem nowych technologii z ciągle słabo rozpoznanymi konsekwencjami zmieniajacymi mentalność, wybory życiowe, style życia &c.
Może płacimy nieuchronną cenę owego „przyspieszenia” i „wolności”, w której populizm trafia na podatny grunt…?
Słowem … może musi zostać przekroczona „masa krytyczna” w społecznym tyglu, może silniej muszą się ujawnić skutki społeczno-poltycznego podziału … by w końcu tego procesu doszedł do głosu choćby instynkt samozachowawczy … i nastało otrzeźwienie…
Trudno się nie zgodzić z tezami Pani felietonu. Niestety, konkluzja miesza porządki, zgrzyta jak stalowa szufla po betonie. Jednym z głównych zagrożeń dla przyszłości UE i liberalnej demokracji jest ignorowanie kryzysu migracyjnego. Zafundowanego społeczeństwom Europy Zachodniej bez ich zgody. I nie w samym zjawisku migracji i imigrantach rzecz. W końcu imigracja jest stałym elementem krajobrazu tzw. państw rozwiniętych. Problem tkwi w ideologii zaszczepionej znacznej części imigrantów. Chodzi oczywiście o radykalny, polityczny islam. Nie wszyscy imigranci to radykalni islamiści? Tak samo jak nie wszyscy Niemcy byli faszystami a mieszkańcy ZSRR komunistami. Niestety masy ulegają bezwzględnym, pozbawionym skrupułów ideologom. Już teraz ok. 40% przybyszów z krajów islamskich można zakwalifikować jako integrystów (w każdej chwili służę badaniami przeprowadzonymi przez wiarygodne podmioty), a na skutek niekontrolowanej działalności wahabickich i salafickich imamów, ta liczba może tylko rosnąć. Integracja zaś islamskich imigrantów pozostaje w sferze pobożnych życzeń. I nie dlatego się nie integrują, bo czują się wykluczani. Nie integrują się, bo nie chcą, bo uważają swoją kulturę za lepszą. Zbyt dużo imigrantów, otwarcie odnosi się z pogardą do liberalnej demokracji, praw człowieka, swobód obywatelskich, autonomii jednostki. Ważna jest dla nich umma, czyli wspólnota muzułmańska (kolektyw – brzmi znajomo?), tradycja sprzed 1400 lat i wynikające z niej prawo – szariat. Prawo nie do pogodzenia z naszymi wartościami. Na dodatek nie kryją chęci podboju, dżihad to nie fatamorgana, a dar-al-harb mamy przed oczyma po każdym zamachu, który podobno nie ma nic wspólnego z islamem.
Sytuacji nie poprawia zamawianie rzeczywistości przez rządzących i elity intelektualne. To autostrada do władzy dla radykalnej prawicy. Choć ostatnio pani kanclerz federalna jakby otrzeźwiała i przyznała, że na terenie Niemiec, są jednak strefy „no-go”. Wielka nowość tylko dla tych, którzy nigdy nie byli w Duisburgu czy Gelsenkirchen. Poza tym, ciekawe, co rząd niemiecki zamierza z tym fantem zrobić?
Fajny artykuł. Niestety w grupie „Europejskiej Partii Ludowej” (Chrześcijańscy Demokraci) tam gdzie jest PO, są niestety nie tylko ludzie którzy myślą jak szanowna Pani, tylko też ludzie z CSU. Nasz niemiecki ministrz spraw zagranicznych (Seehofer) który jest w tej partii CSU, mówi np. niestety całkiem inaczej niż Pani. On mówi racej jak Kaczynski czy Orban. Nie może Pani na ten temat rozmawiać z ludżmi CSU w Bruxeli? 🙂
Rozumiem, że autorka jako urzędniczka unijna musi tak pisać, ale czy naprawdę tożsamość musi być zawsze oparta na fałszywych przesłankach? Łatwo ośmieszyć polskich „patriotów” lepiących sobie z plasteliny własną, lepszą wersję historii, ale oprócz takich skrajności jest jeszcze zdrowe poczucie własnej tożsamości, ze świadomością błędów i konsekwencji, ale też z ogromnym przywiązaniem do tego, co jest. I wcale nie jest tak, że tylko niedobrzy, przeżarci populizmem Węgrzy i Polacy (wiadomo, kogo sobie nie życzą w swoich granicach) mają poczucie, że UE im coś narzuca.
W Niemczech, kraju wzorcowo przyjmującym nieprzeliczone kontyngenty uchodźców, to przekonanie też jest bardzo silne. I tutaj nie ma powoływania się na historię, bo Niemcom rzeczywiście trochę trudno odczuwać dumę ze swojej przeszłości, ale na to, co jest. Przywiązanie choćby do potraw i tradycji, które pod naporem muzułmańskiej migracji zaczynają zanikać. Wielu Niemców woli jednak swoją świńską golonkę niż kebaba i trudno mieć o to do nich pretensje. Dominująca kultura zdecydowanie istnieje, na terenach, na których kształtowała się przez stulecia powinna nadal mieć dominującą rolę.
„Wielokulturowość i wieloetniczność” to czarodziejskie zaklęcia liberalnej polityki, które już jakiś czas temu utraciły swoją moc. Coraz więcej ludzi dostrzega, że multikulti, które miało nas wszystkich uszczęśliwić, prowadzi do pogorszenia sytuacji w społeczeństwach krajów przyjmujących. Zalety bogatej oferty gastronomicznej (bo to główny pozytywny skutek multikulti) nie równoważą niestety wzrostu poziomu przemocy, przestępczości zorganizowanej w paralelnych społeczeństwach, agresji i przemocy w szkołach, gdzie młodzież, wzorem swoich starych, niestety nie chce uczyć się i rozwijać w zgodzie. W niemieckich szkołach problem muzułmańskiego antysemityzmu, przemocy wobec osób innej wiary czy braku szacunku dla nauczycieli, zwłaszcza kobiet, osiągnął już poziom alarmujący.
Droga Pani, wiem, że boicie się w ogóle używać tego słowa, ale tak naprawdę nie chodzi tu o imigrantów ani o inny kolor skóry. Chodzi o pewną określoną religię, wiemy jaką, która wszystko miażdży jak walec, kiedy poczuje się wystarczająco silna na danym obszarze. Dlatego trzeba jej wyraźnie powiedzieć: tu dominuje nasza kultura (nie, biała, to nie ma żadnego znaczenia, ale NASZA, NASZE PRAWA), a wy, jako goście, możecie się dostosować. Jeśli wam coś nie pasuje, droga wolna.
Bardzo naiwny ten tekst. Na Węgrzech i Polsce naprawdę świat się nie kończy. My mamy tylko ten luksus, że u nas jeszcze nie doszło do tak daleko idących zmian jak na zachodzie Europy. I oby nie doszło.
niestety, te tendencje ujawniaja sie nie tylko w naszej czesci Europy. Wystarczy przypomniec wyniki wyborcze Front Nacionale pani Le Pen we Francji albo dyskusje na temat „Leitkultur”czyli „kultury dominujacej” inicjowanej przez bawarska CSU (jak by nie bylo koalicjant w rzadzie CDU-CSU-SPD). Zwyciestwo zwolennikow Brexitu w GB zerujace glownie na niecheci do imigrantow z Polski rzekomo zabierajacych prace Brytyjczykom jest takze znamienne, w moncu okazuje sie ze typowy Brytyjczyk latwiej akceptuje imigranta z bylych kolonii Brytanii niz z Polski (chociaz dla Polakow to „ciapate”). No wiec kiepsko stoi z tymi wartosciami na ktorych Schumann et consortes wysnili idee zjednoczonej Europy, oby Pani apel znalazl posluch u suwerena (chociaz obrazy z ostatniego „Marszu Niepodleglosci” albo imprez bojowek „Dumy i Nowoczesnosci” nie napawaja optymizmem 🙁