Refleksje marcowe

Marzec to dziwny miesiąc. Nieprzewidywalny. Może rozkwitnąć wiosną, ale też może nagle przyjść zima, która tę wiosnę zdusi.

W 1968 roku ta „marcowa zima” w Polsce była wyjątkowo okrutna. Po 50 latach przypominamy sobie przyczyny, skutki, chronologię zdarzeń. Próbujemy ogarnąć naszym umysłem i historycznym zrozumieniem to, czego racjonalnie zrozumieć się nie da.

W muzeum POLIN otwarta została wystawia „Obcy w domu: Wokół Marca ’68”, która pokazuje krok po kroku przebieg wydarzeń marcowych, współzależności czynników politycznych, wpływ psychologii społecznej, korzenie historyczne i kulturowe tego, co miało wtedy miejsce.

Jest to wystawa, którą koniecznie należy zobaczyć – w celach edukacyjnych, jako swojego rodzaju szczepionkę, która powinna nas uchronić przed jakimkolwiek powtórzeniem, nawet pastiszowym, tamtych wydarzeń.

Ta doskonale przedstawiona dokumentacja historyczna nie może jednak ukryć podstawowego faktu: kompletnej irracjonalności, która jest najbardziej niepokojącym aspektem tamtego Marca. Irracjonalne zachowania przedstawicieli i urzędników państwa, które zarzuciło swój „psi” obowiązek chronienia swoich obywateli, a zamiast tego zaserwowało części z nich prześladowania, odwołując się do najgorszych instynktów „ziemi i krwi”.

Irracjonalne, z punktu widzenia potencjału społecznego, było przecież wyrzucenie z Polski 13 tysięcy ludzi – wybitnych przedstawicieli polskiej nauki, sztuki, wolnych zawodów. Do tej pory odczuwamy ich brak. Ta odgórnie narzucana irracjonalność szybko zaczęła też przenikać do społeczeństwa: zwykli ludzie zaczęli się wypierać swoich kolegów z pracy, dzieci zaczęły wyzywać swoich kolegów z podwórka czy szkoły od „syjonistów” (o których parę miesięcy wcześniej nikt nawet nie słyszał…).

Jakże nieprawdopodobnie – czy wręcz absurdalnie – wyglądają dziś zdjęcia czy filmy z ludźmi stojącymi nieruchomo pod absurdalnymi plakatami typu „syjoniści do Izraela”. Mimo swojej absurdalności budzą one czystą zgrozę. Nieprzewidywalność zachowań społecznych, to, że tak łatwo manipulować nastrojami społecznymi na dużą skalę, jest dla mnie czymś, co zawsze powinniśmy mieć przed oczami, zarówno jako przywódcy państwa, jak i jako zwykli obywatele.

To, że teraz, 50 lat później, najwyższe czynniki państwowe próbują pozbyć się ciężaru tej hańby narodowej, mówiąc, że wtedy Polski nie było, albo próbując włączać te wydarzenia w narrację „polskiej dumy narodowej”, jest dalszym ciągiem tej irracjonalności. A ona, szybko i w sposób niekontrolowany, może doprowadzić do niechcianych przez nikogo konsekwencji. Widzimy już w polskim dyskursie publicznym to, czego już dawno nie było: wróciły słowa wzięte prosto z zamierzchłej antysemickiej retoryki, takie jak „parchy”, dopełnione przez „innowacyjne” pojęcie „żydowskie obozy zagłady”, wspomniane w telewizji tzw. publicznej, nie mówiąc już o mobilizacji „prawdziwych Polaków” w internecie.

Irracjonalne odruchy przekształcone w stadne, napędzane nienawiścią zachowania to coś, czego powinniśmy się wszyscy obawiać i przeciwko czemu protestować. Nie tylko i nie przede wszystkim dlatego, że zagrażają „wizerunkowi” Polski, ale dlatego, że odbierają nam wszystkim godność obywatelską i człowieczeństwo.