Miesiąc odejść

Chociaż daleka jestem od myślenia symbolicznego i fatalistycznego, to jednak trudno mi nie myśleć, szczególnie w tym roku, o sierpniu jako o miesiącu dla Polski właśnie symbolicznym. Był to miesiąc wielkich odejść. Bo wielkie były postaci, które straciliśmy.

To, co łączyło Marię Janion, Józefę Hennelową, Henryka Wujca, Andrzeja Walickiego i Ewę Demarczyk, to oprócz oczywistego wpływu, jaki wywarli na politykę, kulturę, publicystykę i szeroko pojętą humanistykę, to tak nieoczywisty dzisiaj brak celebryckości. Dzielili się z nami mądrością, także polityczną, talentem, możliwością przeżycia muzycznej ekstazy i intelektualnej, pełnej refleksji podróży. W wywiadzie z 1998 r. Ewa Demarczyk na zarzut dziennikarza, że unika mediów, a w kolorowych gazetach nie ma jej fotografii, stwierdziła: „Ja nie jestem na sprzedaż. Ja jestem do dyspozycji absolutnie do końca. Do dyspozycji publiczności. Od momentu, kiedy wchodzę na scenę i gaśnie światło, zaczynają się dźwięki. A poza sceną – nie”.

Do takiej dyspozycji absolutnie do końca był Henryk, a właściwie Henio Wujec, który 10 lipca ze szpitala apelował, aby ktoś, kto dotychczas nie głosował, tym razem poszedł na wybory, jak to określił, „w darze dla niego”. Józefa Hennelowa, mimo już podeszłego wieku i słabego wzroku, podpisała jeszcze w maju list protestacyjny dotyczący wyborów korespondencyjnych. Andrzej Walicki kontynuował pracę nad kolejną książką, a Maria Janion zmarła w domu, który można nazwać jej własną biblioteką, w trakcie lektury.

Wszyscy oni pozostawili po sobie pewne szkoły, których byli ojcami i matkami. Józefa Hennelowa stała się nauczycielką kolejnych pokoleń dziennikarzy „Tygodnika Powszechnego”, Andrzej Walicki był współtwórcą warszawskiej szkoły idei, Marię Janion z pewnością można uznać za patronkę (matronkę?) polskich feministek, a Henryk Wujec to przecież jeden z ojców założycieli demokratycznej III RP.

To, co ich łączyło, to też wrażliwość społeczna i sprzeciw wobec rosnących nierówności. Andrzej Walicki w swoim tekście „Neoliberalna kontrrewolucja” ubolewał nad dyskredytacją neoliberalizmu przeczącą prawomocnemu rozwojowi tradycji liberalnej w dziełach J.S. Milla i Beveridge’a, Hobhouse’a, Deweya, Berlina i Rawlsa.

Mierził ich sojusz tronu z ołtarzem. Już na początku lat 90., jeszcze jako posłanka, Józefa Hennelowa, wbrew oczekiwaniom własnego środowiska, sprzeciwiła się ustawie zaostrzającej aborcję. Spadły na nią gromy od radykalnej prawicy i biskupów. Przypłaciła to boleśnie, bo zakazem wstępu na Jasną Górę, gdzie miała wygłosić referat w trakcie spotkania KIK. Mimo że nie raz i nie dwa, nawet w ostatnich miesiącach życia, krytykowała polski Kościół, zawsze pozostała chrześcijanką. Reprezentowała katolicyzm otwarty i zdolny do dialogu.

To w romantyzmie dopatrywali się klucza do zrozumienia polskiej tożsamości, jak to miało miejsce w przypadku Marii Janion i Andrzeja Walickiego. Prof. Misia, jak tytułował Janion Miron Białoszewski, w liście na Kongres Kultury w 2016 r. pisała: „Jakże niewydolny i szkodliwy jest dominujący w Polsce wzorzec martyrologiczny! Powiem wprost – mesjanizm, a już zwłaszcza państwowo-klerykalna jego wersja, jest przekleństwem, zgubą dla Polski. Szczerze nienawidzę naszego mesjanizmu. (…) Naród, który nie umie istnieć bez cierpienia, musi sam sobie je zadawać”. To mocne słowa jak na osobę, która praktycznie całe swoje życie naukowe poświęciła właśnie romantyzmowi i mesjanizmowi.

Ich odejście jest ogromną stratą dla polskiej humanistyki, która już zaczyna odczuwać katastrofalne skutki deformy nauki. Przed tą deformą ostrzegał właśnie Andrzej Walicki, zarzucając politykom, że z uniwersytetów chcą stworzyć korporacje, a humanistyczna refleksja ma zostać zastąpiona systemem punktozy. W tym kontekście warto wspomnieć słowa Marii Janion z Kongresu Kultury z 1981 r., kiedy mówiła: „Ogromny ruch emocjonalny musi być teraz przekształcony w ruch intelektualny”. W 2009 r. w trakcie Kongresu Kobiet powiedziała nam: „Postulat od tamtego czasu się nie zmienił. Chociaż emocje wytraciły swoje szlachetne uniesienie, wzniosłe pojednanie dawno się skończyło, a ruch intelektualny wciąż nie może się zacząć”.

Mam nadzieję i liczę na to, że ten ruch intelektualny w końcu się zacznie. Bo czyż to nie kryzysy budzą ruchy intelektualne? A przecież kryzysów, na które powinny dziś odpowiedzieć środowiska akademickie, nie brakuje. Potrzebują nie tylko wyjaśnień, ale i odpowiedzi, jak z nich wyjść. Przedefiniowania starych pojęć i znalezienia nowych paradygmatów.

A my pielęgnujmy i rozpowszechniajmy dorobek tych, którzy odeszli. Żeby nie odeszli na zawsze.