Lex Adamowicz to dobry pomysł na przeciwdziałanie mowie nienawiści

W ostatnim czasie coraz silniej zdajemy sobie sprawę z tego, że mowa nienawiści jest jedną z najbardziej toksycznych form wyrazu ekstremistycznych przekonań. Musi być zwalczana kompleksowo, jako przejaw przemocy, postaw ksenofobicznych i nastawienia dyskryminacyjnego. Poprzez różnorodne formuły wykorzystania trolli, botów oraz wzniecanie nastrojów przeciw konkretnym grupom takim jak uchodźcy, imigranci czy osoby LGBT mowa nienawiści jest coraz śmielej wykorzystywanym orężem politycznym – szczególnie, i to trzeba powiedzieć jasno, przez partie prawicowe.

Myślę, że mylą się – celowo lub bezwiednie – ci, którzy uważają, że obowiązujące w Polsce przepisy, zarówno te z kodeksu karnego, jak i te z kodeksu cywilnego, a nawet ustawy o IPN są wystarczające.

Mowa nienawiści nie jest aktem prywatnym, lecz czymś, co zagraża pokojowi społecznemu. Odpowiedź na nią nie może się wyrażać poprzez ograniczone lub indywidualne akcje, lecz musi jej przeciwdziałaniu zostać nadana sankcja państwowa. Jeżeli rządzący dystansują się od podjęcia takiego zobowiązania, to znaczy, że chcą przerzucić koszty i odpowiedzialność na tych, którzy mową nienawiści zostali dotknięci. To tak jakby na wojnę z użyciem najnowocześniejszych narzędzi przejmowania pola walki przez jedną stronę druga nakłaniała ludzi do partyzanckich potyczek, zamiast po prostu wzmocnić regularną armię. To jest po prostu unikanie odpowiedzialności przez państwo.

Pomysł „Lex Adamowicz” zgłoszony przez środowisko magazynu „Liberté” jest próbą poważnego potraktowania problemu. Dobrze przygotowana i kompleksowa ustawa będzie również sygnałem dla ofiar mowy nienawiści, że nie są same, że mają narzędzie do obrony. Dla różnej maści hejterów, że nie będą mogli już bezkarnie hasać anonimowo po internecie czy wieszać wielkoformatowych zdjęć swoich przeciwników politycznych na szubienicach na ulicach Gdańska czy Katowic, czy też wystawiać łudząco podobnych do rzeczywistych aktów „zgonu politycznego”. Jak widzimy, jeden z takich aktów zamienił się w prawdziwy.

W psychologii społecznej i w prawie zachodnim coraz powszechniejsze jest też zrozumienie, że konkretne zapisy prawne, poza efektem bezpośrednim, procesowym czy odstraszającym od przestępstw, odgrywają znaczącą rolę społeczną, „popychają” do dobrych zachowań w sferze społecznej.

Lex Adamowicz, niezależnie od swoich skutków w sferze postępowań sądowych i zasądzanych odszkodowań finansowych dla ofiar mowy nienawiści, pełniłby też właśnie taką funkcję społeczną: zatrzymania nakręcającej się spirali nienawiści i nakłaniania potencjalnych hejterów, którzy korzystają z atmosfery przyzwolenia i bezkarności, do zastanowienia się trzy razy, zanim postanowią dać upust swojej frustracji w sieci. Może pojawiłby się tu też zbawienny efekt dla zachowań polityków, gdyby zobaczyli, że ich retoryczne wzloty nie znajdują oddźwięku społecznego.

I jeszcze dwie rzeczy, niełączące się może bezpośrednio z mową nienawiści jako taką, ale na pewno nieprzyczyniające się do zmiany atmosfery politycznej w Polsce i w relacjach zagranicznych.

Pierwsza to gorszący przebieg dyskusji w Senacie na temat uchwały upamiętniającej Pawła Adamowicza. Jest przejawem niebywałej małostkowości, że polityczne zaślepienie nie pozwoliło przyjąć takich sformułowań jak „wybitny samorządowiec”, że zamiast „finału WOŚP” mamy „zgromadzenie publiczne”, że słowa o zamordowanym „dobry i wrażliwy człowiek” zostały usunięte z projektu wspólnej uchwały. Nie zgodzono się też na umieszczenie zwrotu o „wolności i solidarności”. Tak samo wypadło stwierdzenie o mowie nienawiści. Niebezpodstawnie marszałek Borusewicz, poruszony, pytał: „Dlaczego nie chcieliście napisać, że to był mord? Dlaczego nie chcieliście sformułowania, że był wzorcem samorządowca? Zaświadczył o tym swoim życiem. Dlaczego nie chcecie pisać, że Gdańsk to miasto wolności i solidarności, chociaż tak jest? Dlaczego w tej waszej uchwale nie ma protestu przeciwko mowie nienawiści?”. Myślę, że to są zasadne pytania.

I druga sprawa: prezydent Andrzej Duda spotkał się w Davos z prezydentem Brazylii Jairem Bolsonaro. Prezydent Brazylii, skrajny polityk prawicowy, jest słynny z tego, że powiedział, iż wolałby, aby jego syn zginął w wypadku, niż był gejem, oraz ze słów pod adresem jednej z brazylijskich deputowanych: „ja bym cię nawet nie zgwałcił, bo nie jesteś tego warta”. Bolsonaro już pierwszego dnia urzędowania wprowadził zarządzenia uderzające w osoby LGBT, czarnoskórych i ludy tubylcze. W takiej sytuacji rozwijającego się obecnie skandalu prezydent Duda zaprasza Bolsonaro do Polski, cieszy się z produktywnej wymiany myśli i według niektórych źródeł wręcz wskazuje na to, że obaj przywódcy mają podobne punkty widzenia na „zagadnienia ideologiczne”. Jednocześnie w rozmowie z wysoką komisarz ONZ ds. praw człowieka Michelle Bachelet (b. prezydent Chile, której rodzina i ona sama były ofiarami prześladowań reżimu Pinocheta) wyraża nadzieję, że Polska zostanie wybrana do Rady Praw Człowieka ONZ na lata 2020–22!

To jest dla mnie przykład kompletnego załamania polskiej polityki zagranicznej, już nie tylko w Europie, ale też globalnie. Zastanawiam się, czy – już pomijając aspekty moralne – najwyższy polski urzędnik państwowy, jakim jest prezydent, otrzymuje w ogóle jakieś sensowne i rzeczowe briefingi na tak delikatne tematy? Świat obserwuje i pamięta.