Prawo do własnej opinii czy prawo do własnych faktów?
Zjawisko „fake news” (fałszywych wiadomości) ma całkiem niewinne początki. Jest przykładem tego, jak możemy przegapić moment, kiedy pozornie błahe zdarzenia mogą uruchomić szkodliwą zmianę społeczną.
Jej początki można znaleźć w specyficznej subkulturze celebryckiej nastawionej na dostarczanie pożywki tabloidom. Zmyślone wiadomości ograniczały się więc początkowo do pewnej niszy społecznej i przegapiliśmy ten moment, kiedy wydostały się z tej niszy i eksplodowały w szerokiej przestrzeni społecznej i politycznej.
Można założyć, iż za tą eksplozją kryją się te same zjawiska, które uruchomiły populizm. Mam na myśli na przykład rozpad spójnych narracji partii politycznych czy erozję idei, które są fundamentem liberalnej demokracji, podważanych z lewa i z prawa. Mam na myśli stopniowy rozpad tradycyjnego, opartego na programie partii sposobu uprawiania polityki i rosnącej roli kontestujących ruchów politycznych często z jednym punktem programu, przekształcających się z czasem w partie żywiące się niezadowoleniem i obawami ludzi. Częścią tego sprzyjającego fałszywym wiadomościom, promującego zastępowanie prawa do opinii prawem do własnego faktu środowiska są też pojawiające się nowe formy ideologii politycznych, wzmacniających radykalizm.
Niestety rozpanoszeniu się tych impulsów towarzyszy słaby opór kulturowy. Racjonalne, często nudne argumenty przegrywają w zderzeniu z budzącymi emocje pseudoargumentami pochodzącymi z wątpliwych źródeł. Konsensualna, deliberatywna demokracja ustępuje opartemu na emocjach, impulsywnemu politycznemu dyskursowi. Idą za tym toksyczne zachowania w mediach społecznościowych. Coraz powszechniej używany trolling jest niebezpieczny, bo sygnalizuje pojawienie się totalitarnego myślenia w samym środku liberalnej kultury.
Za zjawiskiem fałszywych wiadomości kryje się też dynamiczny wzrost komercjalizacji wiadomości. Poważne dziennikarstwo walczy wszędzie o przetrwanie. Jedynie od czasu do czasu przyjeżdża na koniu biały rycerz (np. Jeff Bezos do „Washington Post”). Walka o przetrwanie słabszych finansowo mediów prowadzi do słabszej kontroli prawdziwości faktów i do reagowania na oczekiwania rynkowe kosztem jakości i odpowiedzialności dziennikarstwa. Od dziennikarstwa opiniotwórczego, szczególnie jeśli budzi emocje, odbiorcy nie oczekują wiarygodności faktów.
Odbiorców internetu, uczestników mediów społecznościowych interesuje to, co jest im bliskie. W tym obszarze zachowują się racjonalnie. W pozostałych sprawach, które budzą obawy bądź wręcz strach, po prostu obdarzają zaufaniem tych, których uznali za swe autorytety, i nie weryfikują źródeł informacji. To prowadzi do powstania wyrafinowanej infrastruktury przemysłu fałszywych wiadomości. Zdarza się, iż ten przemysł jest wspierany przez państwo. Służy wtedy manipulowaniu opinią publiczną.
Fałszywe wiadomości często korzystają z anonimowości w ciemnych zakątkach internetu, ale próg etyki do tego stopnia uległ obniżeniu, iż często pojawiają się pod nimi podpisy rozpoznawalnych publicznie osób. Trudno zrozumieć fakt, iż szanowani politycy czy eksperci nie odrzucają zaproszeń do występowania w tego typu platformach, dając im wiarygodność. Stopniowo komunikacja staje się podstawowym narzędziem walki ideologicznej.
Jako otwarte społeczeństwo powinniśmy na zjawisko fałszywych wiadomości zareagować. Z opóźnieniem pojawiają się pierwsze badania zachęcające do obywatelskiej aktywności w tym obszarze i do promowania edukacji wzmacniającej świadomość i wrażliwość społeczną na fałszywe wiadomości. Czy ta walka jest jeszcze do wygrania? Przynajmniej trzeba rozkołysać dzwony i bić na trwogę.
Komentarze
Wszystko to prawda, ale…
Jedną z głównych przyczyn aktualnego stanu rzeczy jest mit urzędu. Zaczęło się od niejakiego Wojtyły, który jako szef sekty ogłosił się nieomylnym. Potem był Lech Wałesa, który uwierzył w swą nieomylność i wszechwiedzę po tym, jak zasiadł na tronie prezydenckim. Prawdopodobnie maczał w tym palce jego (zawsze obecny) opiekun z ramienia sekty. A potem było coraz gorzej. Wszelka fachowość nie tylko przestała być istotna, ale zaczęła przeszakadzać.
Aktualnie sytuacja w Polsce jest typowa dla dyktatury psychopaty, który – nie mając pojęcia o czymkolwiek – otacza się absolutnymi ignorantami. Potwierdzeniem są co i rusz wymyślane przez nadprezesa prawa, które już nawet do kabaretów nie przystają, oraz gigantomania budowlana.
To przecież rząd produkuje najwięcej fake news. A ludzie chcą po prostu żyć. Więc się dostosowują. A że wszechobecna sekta uczy od dziecka posłuszeństwa wobec zwierzchników, więc lud wierzy rządowi na całkiem przyzwoitym poziomie ok. 40%. Przy czym ta liczba jest też kwestią wiary.
Przykro mi ale sądzę, że czas refleksji słownych i nawoływań do bycia porządnym, już minął. Nie zdziwiłbym się, gdyby wkrótce Polska otoczyła się murem jak NRD czy Korea Północna. I wprowadziła inkwizycję.
Powyższe stwierdzenia dotyczące urządów dotyczą – niestety – również Unii Europejskiej. Patrząc na liczbę urzędników i jakość deputowanych (nie tylko polskich) aż dziw bierze, że to się jeszcze jakoś trzyma. Na pewno pomagają w tym bezczelnie wysokie apanaże.
Polubiłem!
Pierwszy raz czytam Pani felieton / mogę tak nazwać?/ i dobrze trafiłem.
To jest sedno moich zmartwień. Dokąd idziemy?
Jak to się skończy?
Przez ostatnie 30 lat starałem zajmować się zarabianiem na rodzinę ale PESEL i zdrowie mnie przystopowało. Przeszukuję wszystkie przypadkowo trafione portale i czasopisma plus współczesne książki. Jestem przerażony!
Dokąd zmierza Świat?
Odnoszę wrażenie, że gwałtownie wzrasta agresja i promowane są przez
czytelników / a może się tak wydaje piszącym?/ ataki które zeszły z podstaw merytorycznych do ideologicznych.
Nie umiem się pogodzić z felietonami blogu Polityki w których ktoś
przyznaje się, że nie ogląda TVP INFO a tylko TVN 24 i nie rozumie, że musi /bo taki jest tego efekt/ być zgnębiony, nie powiem, że w depresji.
W efekcie pisze o bucach a dla mnie jest w tym momencie sam bucem i nic na to nie poradzę. A był dla mnie autorytetem! Co się stało?
Nie mogę tego usprawiedliwiać starością, a może powinienem?
Odnoszę wrażenie, że efektem tego o czym Pani pisze, będzie wzrost napięć społecznych. Niepotrzebnych, ale coś się wali, obecna rzeczywistość.
Tylko kto to przyspiesza, kto chce by nabrało form rewolucyjnych?
Dlaczego starzy doświadczeni dziennikarze nie dostrzegają,
że korzystając ze swojego dorobku i wyrobionego autorytetu
mogą uspokoić nastroje?
Z Pani tekstem doskonale koresponduje wystapienie Martina „Marty” Barona (nacz.red. Washington Post) jakie autor mial instytucie badan Reutera na uniwersytecie w Oksfordzie, 16 lutego.
https://www.washingtonpost.com/pr/wp/2018/02/19/washington-post-executive-editor-martin-baron-delivers-reuters-memorial-lecture-at-the-university-of-oxford/?utm_term=.9aee43e8188f
Z przyjemnością czytam takie felietony napisane klarownym językiem.
Analiza i diagnoza zjawiska fake newsów nienaganna, ale obawiam że z tym nadużyciem trzeba będzie żyć, boć to skuteczny nadzwyczaj – jak widać – oręż w walce o wpływy i władzę poprzez dezinformację i manipulację masami.
Może technologia pomoże ograniczyć destrukcyjne oddziaływanie tej „broni” słabych?
Jako uzupełnienie:
JAK ROZPOZNAĆ FAŁSZYWĄ INFORMACJĘ
SPRAWDŹ ŹRÓDŁO
Przeanalizuj dokładnie stronę, sprawdź jej misję oraz informację kontaktowe.
PRZECZYTAJ WIĘCEJ
Nagłówki mogą być prowokacyjne, aby skłonić do kliknięcia. Zapoznaj się z całym tekstem.
SPRAWDŹ AUTORÓW
Poszukaj informacji o autorze. Sprawdź, czy w ogóle istnieje, i czy jest wiarygodny.
DODATKOWE ŹRÓDŁA
Sprawdź, czy podane w linkach źródła rzeczywiście odnoszą się do danej informacji.
SPRAWDŹ DATĘ
Udostępnianie starych informacji nie musi obrazować bieżących wydarzeń.
A MOŻE TO ŻART?
Jeśli informacja brzmi niewiarygodnie, to może być satyra. Sprawdź stronę i autora.
UWAŻAJ NA STRONNICZOŚĆ
Zastanów się, czy Twoje własne przekonania nie wpływają na obiór informacji.
ZAPYTAJ EKSPERTÓW
Zawsze warto wiedzieć więcej. Dopytaj bibliotekarza i innych ekspertów.
https://www.ifla.org/publications/node/11174?gclid=EAIaIQobChMIz9f_2sLF2QIV7ZTtCh3kEQr_EAAYASAAEgJTP_D_BwE
https://www.factcheck.org/2016/11/how-to-spot-fake-news/
https://www.factcheck.org/hot-topics/
Szanowna Gospodyni. Nie jesteśmy „otwartym społeczeństwem”. Stąd konsekwencje.
pani poglądy na politykę są w porządku a także mam uznanie dla pani wiedzy ekonomicznej. ale/jest ale/ pani poglądy na zakaz leczenia osób homoseksualnych /o czym dowiedziałem wczoraj/ stawiają panią w jednym szeregu z najbardziej przykościółkowymi osobami w tym kraju. wstyd!. ale jeszcze bardziej mi wstyd za J.Lewandowskiego, który tak samo jak pani zagłosował w europarlamencie.
Tanaka
27 lutego o godz. 16:11
Napisałeś, że „Nie jesteśmy społeczństwem otwartym”. Można jeszcze dodać, że nie jesteśmy przede wszystkim społeczeństwem obywatelskim, nie interesuje „nas” poszukiwanie wspólnych celów, wspólnoty interesów.
Niby pozornie kochamy wolność i ponoć jest ona istotna dla pojedyńczych osób, ale gdy zbierze się 5 Polaków to najczęściej powstaje 10 różnych teorii o rozumieniu tej wolności – najczęściej na zasadzie „wolnoć Tomku w swoim domku”.
Nasza kultura oparta głównie na wierze – gdzie dominują dogmaty, a nie pytania i poszukiwania, jest przeszkodą w poszukiwaniu wspólnego „mianownika” w różnym dochodzeniu w sumie do wspólnego celu – by w naszym kraju żyło się nam przyjemnie.
Na blogu ateistów w dniu dzisiejszym zatytułowanym „Stephenowi Hawkingowi – nauka to poezja rzeczywistości” już w samym tytule praktycznie zawarty jest sens odpowiedzi dlaczego nie jesteśmy społeczeństwem otwartym – wiara ze swoimi dogmatami stoi w sprzeczności z „poezją rzeczywistości.
A korzystanie z nauki, z wiedzy wymaga trochę czasu i samodzielnego myślenia – bo trzeba sięgnąć po tą wiedzę do różnych źródeł, przeanalizować i umieć „wolnościowo” wyciągnąć wnioski z przeczytanych czy też usłyszanych informacji.
Ale to „wyssane z mlekiem”, że obcy to ten raczej wróg i pewnie mówi czy też pisze nie prawdę, co innego swój – on mówi czy też pisze wszystko to co właśnie chcę usłyszeć czy też przeczytać.
Trochę to jak z reklamą – znam tą firmę, bo jakiś jeden produkt już przetestowany, więc później w ślepo następne też są już „moje” .
Pawlak i Kargul – lepszy swój wróg, bo go znam.
Problem jest pogmatwany i wielowątkowy. Problem prawdy oczywiście.
Bo w gruncie rzeczy o nią tutaj tak naprawdę chodzi.
Prawda – już taka jej natura – jest z reguły poważna, żeby nie powiedzieć bardzo poważna, jest trudna do zdefiniowania, skomplikowana itd.
Musi spełnić jakieś formalne, logiczne wymogi.
A jak się mają te jej nieubłagane raczej prawa do oczekiwań uczestników beztroskiej zabawy na Titanicu. Bo chyba świat i i życie sporej części jego mieszkańców coraz bardziej przypomina ten banalny, kulturowy motyw.
Karnawał z marną, tandetną oprawą muzyczną i podobnej jakości układami choreograficznymi i prawda. Niestety to nie czas na jakieś uczone dywagacje kiedy szampan się leje i orkiestra przygrywa aż miło.
Ale jest chyba poważniejszy i wiodący do źródła zjawiska problem.
Prawda i pragmatyzm.
A pragmatyzm to system filozoficzny, którego podstawowym elementem jest pragmatyczna teoria prawdy, uzależniająca prawdziwość tez od praktycznych skutków, przyjmująca praktyczność za kryterium prawdy.
Czyli w przypadku prawdy – według pragmatyzmu – priorytetem jest nie to jaka ona jest, ale najważniejsze są skutki jakie ona przyniesie. Ona , czyli prawda
Przyniesie dla głowy rodziny, majstra na budowie ( i jego pomocników),głównego udziałowca wytworni wód gazowanych, ale również stacji radiowej, czy telewizyjnej.
O kształt prawdy dbają politycy (niekoniecznie konkretnej opcji), redaktorzy, blogerzy, historycy (nie tylko IPN), dziennikarze i ich żony (albo mężowie, kiedy kobieta pisze mądre artykuły do gazety), wydawcy portali internetowych, itd. , itd.
I w przypadku średnio wyszukanej poznawczo, ale nasyconej , żeby nie powiedzieć przesyconej emocjami oferty rynku medialnego jest nietrudne do zauważenia.
Ale jest oczywiście wyższe stadium pragmatyzmu, które kto wie może nie długo całkiem wyprze z rynku kulturowych projektów ten stary, nieco akademicki już pragmatyzm.
Przypominam stary pragmatyzm to:
Im bardziej możemy zdyskontować brzmienie prawdy opartej na weryfikowalnych faktach tym bardziej jest ona godna uwagi, żeby nie powiedzieć godna publicznych owacji.
Wyższe stadium modyfikuje ten cały mechanizm.
Czyli nie fakty i wynikająca z nich prawda, ale mamy prawdę, albo chcemy mieć prawdę – na przykład chcemy ją zaofiarować ludowi, zrobić z niej komuś niespodziankę (partiom opozycyjnym, bo ta prawda spowoduje, że wygramy następne wybory) – i następnie szukamy empirycznych dowodów ją potwierdzających.
Takie poszukiwanie dowodów może przybrać różny kształt.
Jeżeli prawda którą chcemy udowodnić jest z gatunku rybich płotek to wbrew pozorom takie poszukiwania mogą odpowiadać w jakimś stopniu surowym wymogom metodologicznym badań naukowych, ale jeżeli prawda jest z gatunku tych od których zależy życie ekosystemu w Układzie Słonecznym to poszukiwania faktów nabiera zdwojonej energii.
Na przykład poszukiwania prawdy o broni chemicznej w Iraku, prawda o zamachu smoleńskim, czy zapomniana już nieco prawda o aferze Rywina.
I nie przeprowadzałam rzetelnych … badań w tej materii, ale na moje kukułczane wyczucie ta metoda laboratoryjna ma szanse stać się wiodącą w najbliższym czasookresie.