Panować czy rządzić?
Kryzys na granicy, którego obecnie doświadczamy, pokazuje jak w soczewce istotę polityki zagranicznej partii rządzącej. Opiera się ona w swoich najgłębszych pokładach intelektualnych i odruchach emocjonalnych na przywoływaniu rekonstrukcji historycznych.
Co prawda król Jan III Sobieski jeszcze nie został przywołany bezpośrednio, ale cała retoryka nabiera takiego posmaku, że oto Polska znów musi walczyć z najazdem muzułmańskich hord – jako przedmurze chrześcijaństwa.
Łukaszenka jest traktowany jako taki mitologiczny Kara Mustafa, prawie że stojący na czele armii „nachodźców” islamskich, którzy znaleźli się już u bram Polski, i tylko zwarte, silne i gotowe państwo PiS jest w stanie obronić chrześcijańską Polskę, ale też tę niewdzięczną, niechrześcijańską Europę, przed tą napaścią.
To myślenie jest odbiciem mitów historycznych, ale też najgłębszych lęków przed światem, jakie stanowią podstawę matrycy myślowej partii nam miłościwie panującej. Bo ambicją tej władzy jest właśnie panowanie: nad umysłami ludzi, nad ciałami kobiet, nad wolną myślą, nad sferą niezależną od władzy, nad samą demokracją.
„Panowanie” jest jedyną strategią, która w istocie zastępuje rządzenie. Bo rządzenie to dobór środków i celów właściwy dla danej sytuacji, to umiejętność koordynacji polityki, działań administracyjnych i włączania społeczeństwa obywatelskiego w proces decyzyjny. To także umiejętność właściwego połączenia zasobów wewnętrznych i zewnętrznych w strategii państwowej.
Zasoby wewnętrze to budowanie praworządnych struktur państwa, a nie ich niszczenie, to traktowanie społeczeństwa obywatelskiego jako partnera, a nie wroga, to koncentracja na najlepszym działaniu na rzecz ludzi, a nie na polityce symboli i ochronie wizerunku (tak widoczne w stopniowo wypływającej korespondencji Michała Dworczyka), to budowa zaufania, a nie wytwarzanie sztucznej polaryzacji celem utrzymania władzy.
A zasoby zewnętrzne to przede wszystkim zdolność do współpracy z partnerami takimi jak Unia Europejska oraz wiarygodność w relacjach zewnętrznych. A to mamy praktycznie bezpowrotnie utracone w przewidywalnym przedziale czasowym. Nie włączyliśmy się w rozwiązywanie kryzysu uchodźczego 2015 r., co będzie nam pamiętane. Być może trzeba będzie wszystko budować od nowa – w kolejnym pokoleniu.
I teraz, gdy przychodzi prawdziwy kryzys międzynarodowy, nasze
społeczeństwo, po tym, co przeszło od 2015 r. i co usłyszało o sobie od władzy (jak choćby ostatnią odpowiedź marszałka Sejmu Ryszarda Terleckiego do obywatelki: „jest pani kretynką”, która nie jest nie jest czymś odosobnionym w tym specyficznym „dialogu władzy i suwerena”), ma prawo nie ufać w zdolności państwa do zarządzania tym kryzysem w sposób poważny. Polska nadal odmawia współpracy UE, twierdząc, że mamy wystarczające siły do odporu tzw. szturmu. I znów retoryka ma przesłonić fakty. A fakty są takie, że z taką propagandową oprawą budowane zasieki nie wytrzymały w kilku miejscach kilku cięć nożycami i zwalonych na nie drzew.
Polski rząd reaguje impulsywnie, bez wieloaspektowej koordynacji. Opozycja jest cały czas obrażana i kojarzona ze zdradą w oficjalnej propagandzie, a jednocześnie wymaga się od niej, aby bezkrytycznie stanęła po stronie rządu w imię „wyimaginowanej (jedności) wspólnoty” narodowej, by przetworzyć cytat z klasyka.
I chyba opcja „panowania” zamiast prawdziwego, odpowiedzialnego rządzenia już się zaczyna wyczerpywać jako model na przyszłość. Tylko czy władza, zachwycona sama sobą, to zauważa?